W środę, 18 lipca, wczesnym rankiem na wieczną bracką wartę odszedł Marek Braciszewski.
Nagły zgon Marka zaskoczył wszystkich. Rano dosłownie zatkało mnie, gdy odebrałem telefon podczas zagranicznej podróży. Nie, to niemożliwe, przecież jeszcze kilka dni temu, przed moim wyjazdem na urlop, rozmawialiśmy o Jakubowym strzelaniu z okazji Dni Wągrowca – pomyślałem sobie. W przeddzień tragicznego ranka otrzymał zezwolenie na kupno i posiadanie broni sportowej. To było Jego wielkie marzenie…
Z Markiem dobrze mi się współpracowało, w czym nie przeszkadzało mi Jego emocjonalne podchodzenie praktycznie do każdego problemu, z którym przychodziło mu się zmierzyć. Jego bezkompromisowość, zdecydowanie i silna wola stawiania na coraz mocniejsze nogi Bractwa Strzeleckiego wzbudzały podziw, ale też spotykały się z odmiennymi reakcjami. Marka to jednak nie zrażało, a co więcej – dodawało mu pozytywnej energii.
Marek wiedział czego chce, w jakim kierunku podążać, przy czym był pryncypialny i wierny ideałom oraz tradycjom ruchu kurkowego. W Bractwie Strzeleckim spełniały się jego społeczne pasje, mimo że wstąpił do niego dopiero w 2004 r., a dużo wcześniej działał w Ludowych Zespołach Sportowych. Zrazu pokochał Bractwo jak własne dziecko, zjednując sobie sympatię braci kurkowych. W 2009 r. walne zebranie członków powierzyło mu funkcję prezesa Bractwa Strzeleckiego, co dodało mu skrzydeł. Organizacyjna robota paliła mu się w rękach. W ubiegłym roku walnie przyczynił się do zorganizowania obchodów 15. rocznicy reaktywacji Bractwa Strzeleckiego, którego wągrowiecka historia datuje się od połowy XVI wieku.
Trzyletnia kadencja to nie jest zbyt długi czas na wprowadzenie rewolucyjnych zmian, ale pozwoliła na przyspieszenie tempa rozwoju Bractwa, wszak Marek był szybki w działaniu. Do tego celu zjednał sobie wielu przyjaciół nie tylko w gronie braci, ale też wśród samorządowców i przedsiębiorców. Nie było turnieju strzeleckiego, w którym nie uczestniczyliby starosta wągrowiecki, burmistrz czy wójt gminy, zaś na strzelanie Jakubowe z okazji Dni Wągrowca gremialnie przyjeżdżali goście z sąsiednich stowarzyszeń, a często i z odległych miejscowości. Serdecznie, z bracką gościnnością przyjmował każdego przybysza, którego traktował jak bliźniego.
W tym roku ponownie został wybrany prezesem Bractwa Strzeleckiego, z czego był bardzo dumny. W tej kadencji Marek zamierzał sfinalizować modernizację wiaty na strzelnicy sportowej w Kobylcu, która była oczkiem w Jego głowie. Tam ma być przyszła siedziba Bractwa i centrum strzelectwa sportowego. Marek bardzo wierzył w przyszłe dzieło, którego kontynuacja zapewne nie zostanie zaprzepaszczona przez następcę.
Nie tak dawno na walnym zebraniu członków kurkowych bractw strzeleckich Okręgu Poznańskiego Zjednoczenia Kurkowych Bractw Strzeleckich wybrano Go na wiceprezesa zarządu okręgu, co jeszcze bardziej dowartościowało dotychczasowe osiągnięcia.
Marek nie działał jednak dla funkcji i odznaczeń, bowiem był społecznikiem z krwi i kości, chociaż zdążył być odznaczony kilkoma organizacyjnymi wyróżnieniami, m-in. Medalem Zasługi dla Okręgu Poznańskiego ZKBS RP czy też Krzyżami Rycerskim, Oficerskim i Komandorskim Orderu Zasługi ZKBS RP. Wyjątkowym dla Niego wyróżnieniem było wygranie plebiscytu czytelników „Głosu Wągrowieckiego” i otrzymanie tytułu „Wągrowczanin A. D. 2010”.
Markowi pomagała bliska rodzina. U siebie w domu urządził bracki magazyn i biuro, w którego zaciszu – z dala od zawodowych i społecznych problemów dnia codziennego – czuł się jak ryba w wodzie. Żona i dorosłe dzieci często zabawiali się w sekretarzy i listonoszy, i w zasadzie we wszystkim byli mu pomocni, a nadto towarzyszyli podczas imprez strzeleckich i brackich biesiad.
Marek był nie tylko społecznikiem, lecz nade wszystko bratem wszystkich braci, bo w tej organizacji brat bratu jest bratem.
(Autor Jerzy Mianowski, Fot. Jerzy Mianowski)
Źródło: Głos Wągrowiecki nr 30 (25 lipca 2012)